Chiński rząd zamierza siłą nauczyć dobrych manier tych spośród swoich obywateli, którzy zamierzają wybrać się na zagraniczną wycieczkę.
Ostatnimi czasy chińscy turyści dorobili się niezbyt pochlebnej opinii w oczach pochodzących spoza Azji przedstawicieli branży turystycznej. Na pewno słyszeliście o nastolatku, który wydrapał na starożytnym egipskim zabytku swoje nazwisko – afera odbiła się szerokim echem nie tylko w mediach turystycznych. Rzekomo przypadków niewłaściwego zachowania było ostatnio o wiele więcej; do jednego z najbardziej rażących jest załatwienie fizjologicznych potrzeb do butelki podczas posiłku w europejskiej restauracji. O innych wprawdzie nie słyszeliśmy, ale generalna opinia o Chińczykach nie jest dobra – ale mimo wszystko chińscy turyści są lubiani.
Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: ponieważ wydają praktycznie tyle samo pieniędzy, co Amerykanie czy Niemcy. Chińczycy nie szczędzą kosztów podczas swoich wakacyjnych wojaży, toteż operatorzy turystyczni są skłonni przymykać oko na ich wybryki (przynajmniej te w miarę niewinne, które nie wiążą się z ponoszenie dużych kosztów). Skłonność do popełniania faux-pas nie podoba się jednak chińskim politykom, myślącym przede wszystkim o wizerunku swojego kraju. Jeden z wicepremierów Chin postanowił zareagować, wysuwając propozycję stworzenia przepisów określających, jak za granicą mogą zachowywać się turyści. To prawdopodobne, że za niedostosowanie się do zasad będą groziły kary.
Czy takie wpajanie zasad etykiety siłą ma sens? Oczywiście część osób powie, że tak: Chińczycy nie mogą zachowywać się wszędzie jak u siebie w domu, albo i gorzej. Na tę przypadłość cierpi wielu Anglików przyjeżdżających na weekend np. do Krakowa, gdzie zachowują się głośno i kontrowersyjne i są generalnie nieprzyjemni w obyciu. Niektóre restauracje odmawiają wręcz obsługiwania gości z wysp. Warto zadać sobie jednak pytanie: czy można narzucać prawa jednego kraju w granicach innych państw?
Pomysł karania według własnego kodeksu za wykroczenia (nieważne jakie) popełnione za granicą jest bardzo wątpliwy etycznie i prawnie. Załóżmy, że kupimy bilety autokarowe Eurobus i wyjedziemy do Niemiec, gdzie wynajmiemy samochód. Czy polska policja miałaby prawo ukarać nas za jazdę niemieckim samochodem po niemieckiej autostradzie z prędkością 200 km/h? Wszak to prędkość dozwolona w Niemczech, ale nie u nas. Albo inaczej: czy nawet jeśli przekroczymy prędkość w Niemczech i zostaniemy za to ukarani, to czy polski wymiar prawa powinien mieć możliwość ukarania nas po raz drugi?
Oczywiście Chiny to inna kultura i inna mentalność, więc tamtejsi turyści mogą do sprawy podchodzić od innej strony. Z nowych przepisów z pewnością ucieszyłaby się branża turystyczna; poskromieni Chińczycy oznaczaliby bezproblemowy napływ gotówki. Problem wydaje się jednak delikatny – jego sednem są różnice kulturowe, które Unia traktuje z wielką ostrożnością. Załatwienie go ustawą może nie być najlepszym pomysłem. Co z tego wszystkiego wyniknie? To pokażą zapewne kolejne miesiące.